Nadszedł czas na kolejną część podróży przez Chiny na motocyklu małolitrażowym. Osoby które chcą poznać początek podróży naszych bohaterów zapraszam do lektury poprzednich części:
Chiny, z Zachodu na Wschód. Część pierwsza
Chiny z Zachodu na Wschód. Część druga.
Hami – 12 Lipiec
Czyli w jaki sposób otrzymaliśmy Melona.
Droga z Turpanu do Hami to głównie płatna autostrada Gaousu. Na całej trasie nie ma żadnej osłony dającej cień, więc jest po prostu gorąco. Naprawdę gorąco. Słońce nie daje wytchnienia, a wiatr zamiast chłodzić, grzeje. Jeśli zdecydujesz się poruszać z prędkością wiatru, pot będzie ci się zbierał powyżej oczu, a jeżeli nie jedziesz z wiatrem, ten próbuje cię zepchnąć z drogi. Do tego dochodzi grzejnik między nogami, w postaci silnika. Skały przydrożne sprawiają wrażenie surrealistycznych i martwych. Zatrzymywaliśmy się mniej więcej co 50km, żeby skorzystać z „toalety”, lub dać odpocząć naszym tyłkom. Potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy w tunelach służących zwierzętom do przechodzenia pod autostradą, dawało to jakiś poziom prywatności a i wejście do nich nie sprawiało szczególnych trudności.
Pierwsze tankowanie poza prowincją Xinjiang wypadło na stacji benzynowej która nie wymagała tankowania czajnikiem. Szybko jednak dowiedziałem się że rozwiązanie z czajnikami nie jest takie głupie. Byłem zmęczony i pozwoliłem zatankować mój motocykl pracownikowi stacji. Pracownik wsadził pistolet do baku, nacisnął spust i zapatrzył się w dal, jak gdyby mój bak mógł pomieścić 50 a może 100litrów. Kilka sekund później benzyna była na siedzeniu i na bagażach, ciekła po podłożu. Doczekałem się przeprosin („不好意思“), jednak ten rodzaj przeprosin oznacza więcej niż : „Jest mi przykro”, oznacza również „przez Ciebie straciłem twarz, lepiej już idź sobie”. Na następnej stacji chcieliśmy użyć czajników do tankowania, te jednak okazały się zakurzone, ponieważ byliśmy pierwszymi klientami tego dnia, a pojemniki stały całą noc na dworze. Pracownik stacji jednak umył je na nasze życzenie.
Po przejechaniu 370km dotarliśmy do Hami około szesnastej. Objechaliśmy miasto obwodnicą, interesujący nas wyjazd z autostrady był nieprzejezdny dla samochodów, gdyż jakaś głupia małpa straciła tutaj kilka ton przewożonego piasku. Nie zatrzymało to jednak naszego terenowego motocykla (dirtbike). Szybko odnaleźliśmy bankomat i udaliśmy się na poszukiwania dużego supermarketu. Stanęliśmy na poboczu i poczekaliśmy aż ktoś z rozgarniętym wzrokiem nas dostrzeże. Dosyć szybko taka osoba się trafiła, zapytana o duży sklep, a nie minimarket trochę się zdziwiła ale podałą nazwę. Wystarczyło ją wpisać do nawigacji i już za 5 minut udaliśmy się na zakupy do naprawdę dużego hipermarketu, znaczy ja pilnowałem motocykla i bagażu, a Andrea udała się po sprawunki. Po godzinie zacząłem się niepokoić. Zadzwoniłem, okazało się że Andrea wyszła przez pomyłkę innym wyjściem, a jak chciała wejść z powrotem do sklepu i wyjść właściwym, to ochroniarz nie chciał jej wpuścić, twierdząc że woda, na którą miała paragon, może być materiałem wybuchowym. Andrea musiała więc obejść cały budynek do okoła niosąc sprawunki, a że hipermarket, czy centrum handlowe było naprawdę duże pokonała około 2km. Jak już dotarła do motocykla była cała w łzach. W międzyczasie miałem okazję zamienić kilka słów z miłym starym Ugurem który twierdził że koniecznie muszę sobie kupić typowy Ujgurski kapelusz, a najlepiej z dokładnie takim samym wzorem jak jego.
Kolejnym celem była plantacja melonów zwana ogrodem melonów, atrakcja ta oddalona jest od miasta jakieś 20km. To miejsce było naprawdę cool. To plantacja nasienna, której celem jest pozyskanie melonów o określonych właściwościach. Jedne mają być dostatecznie małe aby jeden człowiek mógł zjeść całego inne mają mieć zdolność do uprawy w warunkach z ograniczoną ilością wody czy intensywnego światła słonecznego. Każda roślina pnie się w górę na ponad 2 metry, melony zaś zwisają w dół na pnączach. Są tam tysiące roślin, które są krzyżowane między sobą. Niestety mieliśmy tylko kilka minut zanim zamknięto obiekt dla zwiedzających. Nadszedł czas na znalezienie miejsca na rozbicie namiotu, wyruszyliśmy więc bocznymi drogami. Jedno miejsce wydało nam się odpowiednie, nie leżało przy głównej drodze, ale przy polnej małej dróżce. Zjedliśmy kolację składającą się z Krakersów i dipu z czerwonej papryki. Ja zapisywałem te wspomnienia, a Andrea rozbijała namiot. Na horyzoncie pasterz przeganiał swoje owce z pastwiska w świetle zachodzącego słońca.
Już samo opisywanie tego co nastąpiło później strasznie mnie wkurza. Podjechał do nas czerwony Hyundai Tiburion, z samochodu wysiadło dwóch ludzi. Jeden z nich mówi że mieszka tutaj w okolicy, zapytany czy jest właścicielem pola zaprzecza zaraz jednak dodaje, że nie możemy tutaj spać. Spakowaliśmy się z zamiarem odjechania w inne miejsce, jednak kierowca samochodu zaczął mnie przekonywać że nie musimy odjeżdżać. Zaraz przyjedzie policja i może pozwoli nam na biwak w tym miejscu. Wymagana będzie tylko rejestracja. Policja pojawiła się po 10 minutach, i nie był to pojedynczy radiowóz. Przyjechało ich sześć, 4 osobówki i dwa busy, oczywiście z błyskającymi światłami. Chwilę później otaczało nas dwadzieścia osób. Wysoki Ujgurski oficer poprosił nas o paszporty. Byłem spokojny, Andrea była zdenerwowana, ale jakoś się trzymała. W paszportach nie znaleziono żadnych nieprawidłowości. Policjant zaproponował mi papierosa. W paszportach nie znaleziono żadnych nieprawidłowości. Policjant zaproponował mi papierosa, którego odmówiłem. Oczywiście nie wolno nam robić obozu. Nie tylko na nieużywanym polu – nigdzie. W całym Hami nie ma jednego miejsca, w którym można rozbić namiot. Jakoś nie jestem zaskoczony. Mówią, że musimy wrócić do biura policji i się zarejestrować, a później możemy poszukać hotelu. Powiedzieli również, że razem z Andreą pojedziemy vanem, a jakiś facet pojedzie moim motorem. Grzecznie odpowiedziałem, że ta propozycja jest nie do zaakceptowania. Ostatecznie pojechałem swoim motorem a Andrea pojechała vanem.
Dwóch policjantów jadących w vanie z Andreą byli bardzo mili i starali się ją trochę zrelaksować. Zadawali pytanie. Jeden z nich ćwicz swój angielski. Na posterunku znów wzięli nasze paszporty i zaczęli wypełniać papiery. Wysoki, umundurowany policjant proponuje usiąść zamiast stać. W pierwszym odruchu odmawiam, ale Andrea przypomina mi, że powinniśmy ich słuchać. Siadam więc. Dostaliśmy z powrotem nasze paszporty. Jest grubo po północy.
Wraz z Andreą jesteśmy w drodze od świtu. Jesteśmy zmęczeni i rozdrażnieni. Widać, że oficerom policji jest przykro z powodu tej sytuacji. Policjant, który zna kilka słów po angielsku przychodzi do nas i mówi „Witajcie w Hami”. Andreę przepełnia ironia, którą wyraźnie widać na jej twarzy, a uchodzi z niej w formie stłumionego westchnienia. Dziwny uśmiech wykrzywia mi twarz. Nasza opinia o całej sytuacji jest boleśnie widoczna w naszych reakcjach. Po chwili wysoki policjant przynosi nam melona. Trzy razy odmówiliśmy przyjęcia tego ‘prezentu’. Za czwartym po prostu kładzie mi go na kolanach. Pyta nas czy chcemy coś do jedzenia. Znów odmawiam, on nie ponawia prośby. Następnym problemem jest znalezienie dla nas pokoju hotelowego.
Pomoc w znalezieniu taniego pokoju hotelowego w mieście oferuje znajomy już oficer, ćwiczący język angielski. Wsiadamy z Andreą na motor, a on prowadzi nas do miasta. Glina dzwoni do drzwi i wielki, gruby facet wychodzi z zaplecza i otwiera drzwi. Prowadzi mnie za budynek, idziemy przez ciemny parking, następnie po schodach do góry, prosto do małego, iście hobbitowego pokoju z dwoma drewnianymi platformami, które nie mają niczego co choćby przypominałoby materace. Za ten pokój gość chce 100 yuanów. Powiedziałem, że nie zapłacę więcej niż 50. Nie dogadaliśmy się. Nie było szans żebym zostawił motocykl na całkowicie ciemnym parkingu. I znowu byliśmy w drodze wraz z policjantem by znaleźć nowy hotel. Następny pokój miał kosztować 150 yuanów, ale policjant stargował dla mnie na 100. Po sprawdzeniu pokoju zrozumiałem dlaczego tak łatwo obniżono cenę. Materac pokrywały jaja pluskiew. Nie było właściwie żadnych żywych ani martwych robaków, na podłogach były płytki. Była 1:30 nad ranem. Zgodziliśmy się na pokój i pożegnaliśmy policjanta. Wnieśliśmy nasze rzeczy i położyliśmy na meblach z dala od podłogi. Zasnęliśmy na naszym dmuchanym materacu, który położyliśmy na ziemi. Ani razu nie zauważyliśmy pluskwy. Tylko pluskwie jaja na łóżku.
Przez cały czas wszyscy byli spokojni i racjonalni. Policjanci zachowywali się przyjaźnie i starali się pomóc. Jestem pewny, że uważali całą tę sytuację za stratę czasu, ale nie dało się temu zaradzić. Prawo jest prawem. Policja z Ujguru (Ujgurskiego Autonomicznego Regionu przyp. tłum.) dopilnowała, aby prawo było przestrzegane w sposób uprzejmy i gościnny. Wciąż nie jesteśmy pewni dlaczego Han wezwał policję. On po prostu przejeżdżał, kiedy zobaczył dwóch obcokrajowców stojących obok namiotu na polu oglądających zachód słońca. W tamtym momencie coś sprawiło, że uznał wezwanie policji za najlepsze wyjście z sytuacji. Nie był właścicielem pola, ani go nie znał. Wszystko co wiem, to to, że był naprawdę szczęśliwy, kiedy zjawiła się policja. Był jak malutki szczeniak, tańczący w kółko i merdając małym, zakręconym ogonkiem.
afs
Fajnie 🙂
Anonym
Spoko