˙˙
Dzień 1
Suzuki Van Van to motocykl 125 cc, który jest namiastką turystyka, ale za to jaką. Mimo, że mały to sprawia wrażenie porządnej maszyny, głównie za sprawą balonowy opon, przez co cały motocykl jest bardzo szeroki i stabilny, no i całkiem przyzwoicie radzi sobie w lekkim terenie. Postanowiłem sprawdzić jak się sprawuje w kilkudniowej trasie. Ruszyłem z Bytowa w góry.
Udało mi się zapakować swoje rzeczy do kufra i turystycznej torby. Po przymocowaniu wszystkiego widać, że zmieściłby się jeszcze nawet namiot, bo śpiwór już mam w kufrze. Siedzi się całkiem wygodnie, choć nie tak jak na pustym motocyklu.
Ruszyłem w kierunku Somin. Trasą, którą dobrze znam, a dalej na południe w kierunku Swornychgaci i Chojnic. Tereny te są przecudowne i jechało mi się fantastycznie.
Za Chojnicami nie mogłem się zdecydować czy trzymać się głównej trasy w kierunku Kostrzyna, czy też zboczyć na bezdroża. Po kilku kilometrach spędzonych na głównej trasie za ciężarówką, która jechała stówką, więc nie mogłem jej wyprzedzić stwierdziłem, że będzie lepiej ruszyć w nieznane i tak zrobiłem.
Początkowo asfalt był dość nierówny, ale potem odkryłem prześliczną drogę z nowiutką nawierzchnią prowadzącą przez kujawskie wsie, aż dojechałem do odcinka szutrowej drogi, ale przed samym Zabartowem wróciłem na asfalt. Dalej główną trasa do Nakła i w kierunku Kcyni. Zależało mi na tym, aby jechać tym odcinkiem drogi ponieważ jest tam rewelacyjny asfalt i świetnie wyprofilowana szosa. Dalej już kierowałem się na Gniezno, a potem Neklę, gdzie spędzam pierwszą noc na trasie u mojej mamy.
Przejechałem 290 km. Wyjechałem z Bytowa zatankowany na full. Po 160 km tankowałem znowu do pełna i weszło 5,3 litra, czyli spalanie to 3,3/100 km. Jechało mi się bardzo dobrze. Początkowo bolał mnie kręgosłup, ale potem odpuścił, gorzej było z tyłkiem, który niestety bolał coraz bardziej, dlatego najlepiej było się nie zatrzymywać, żeby nie wstawać. Wtedy jakoś było znośnie. Prędkość osiągana przez załadowanego Van Vana była bardzo przyzwoita. Tak naprawdę zachowywał się tak samo jak pusty. Z wiatrem i z górki udawało się jechać nawet 110, ale prędkość przelotowa na całej trasie oscylowała w okolicach 90 km/h. Szósty bieg bardzo poprawia komfort jazdy, a redukcja na piątkę pozwala nawet wyprzedzać pojazdy poruszające się niewięcej niż 100 na godzinę. Charakterystyka Van Vana pozwala na bezstresową jazdę po drogach szutrowych i leśnych, dlatego bez obawy można zapuścić się w mniej znane rejony, gdy nie wiadomo z jakimi drogami będziemy mieli do czynienia. Wiadomo, że prędkość nie będzie już taka jak na asfalcie, ale za to widoki czy zapach lasu to zrekompensują. Jutro ruszam dalej i spodziewajcie się relacji z kolejnego dnia na wieczór. Dzięki.
Mapka:
Dzień 2
Drugiego dnia ruszyłem w trasę dość późno, bo rano zrobiłem mamie zakupy i musiałem jeszcze zmienić położenie dźwigni hamulca nożnego w motocyklu, ponieważ była ustawiona zbyt wysoko i nie obsługiwało mi się jej wystarczająco wygodnie.
W trasę ruszyłem około 11.00 i do końca nie byłem pewien, w którą stronę jechać, do Oleśnicy bowiem dystans był niewielki, a trzeba było rozplanować trasę tak, żeby nie dojechać do celu za wcześnie.
Aby tego uniknąć postanowiłem po prostu jechać w kierunku południowym bez planowania jakimi konkretnie drogami pojadę. Tak zrobiłem. Co jakiś czas sprawdzałem tylko w nawigacji gdzie jestem i ewentualnie planowałem gdzie powinienem skręcić, żeby utrzymać azymut na południe. Problemem okazało się jednak przejechanie Warty. Z racji braku mostów na podrzędnych drogach, zmuszony byłem wjechać na chwilę na 11-kę.
W ten sposób esami floresami dotarłem do Krotoszyna, gdzie zjadłem obiad na stacji benzynowej. Podczas obiadu zaplanowałem sobie dalszą trasę, ponieważ chciałem zahaczyć o Milickie Stawy i przejechać fragmentem drogi 448, która była opisywana w internecie jako fajna trasa motocyklowa. Pomimo, że do Krotoszyna przyroda i widoki mnie nie zachwycały i byłem rozczarowany o tyle, kiedy dojechałem w rejon milickich jeziorek znów odżyłem. Zrobiło się bardzo wiejsko i sielankowo. Zwolniłem tempo i cieszyłem się otaczającą przyrodą robiąc co jakiś czas zdjęcia.
W pewnym momencie zorientowałem się, że do pałacu w Żmigrodzie, który polecał mi Michał mam kawałek, a sporo czasu straciłem zwiedzając okolice Milicza, dlatego skierowałem się główną drogą do Żmigrodu.
Pałac w Żmigrodzie zrobił na mnie bardzo duże wrażenie, ponieważ są to same ściany, a wewnątrz nie ma nic. Nie znam historii tego obiektu ale wydaje się, że został zniszczony w jakimś dużym pożarze. Pałac i cały park dookoła niego są pięknie utrzymane i naprawdę warto tam pojechać.
Do Oleśnicy ze Żmigrodu wypadało jechać przez Milicz, ale w związku z tym, że nie lubię dwa razy jechać tą samą drogą, zaplanowałem sobie trasę lokalnymi drogami przez wiochy i lasy i nie żałuję. Naprawdę nie pierwszy raz okazało się, że takie drogie są idealne na motocykl, ponieważ często mają bardzo dobrą nawierzchnię, a poza tym ruch na nich jest znikomy, no i można podziwiać na spokojnie piękno otaczającej przyrody i napawać się samą jazdą. Przejechałem przez kilka naprawdę pięknych wsi, które zrobiły na mnie bardzo fajne wrażenie i wyglądały jakby wyjęte z poprzedniej epoki (Czatkowice, Duchowo). To dobrze, że są w Polsce jeszcze miejsca, w których zatrzymał się czas i można dzięki temu przypomnieć sobie czasy dzieciństwa w PRL-u.
Do Bogusławic, czyli tam gdzie mieszka mój kolega Michał, dojechałem około 19.00 i spędziłem tam bardzo sympatyczny wieczór, który niestety nie pozwolił mi na bieżące spisanie relacji z podróży. Wyszło prawie 300 km, które potwierdziły jakość „suzuki”. Problemów zero, tylko tyłek twardszy 😉 . Jutro już jadę w góry, a rano spróbuję kupić jeszcze nowe klocki hamulcowe i je wymienić. Hej.
Mapka:
Dzień 3
Trzeciego dnia mojej podróży musiałem wstać wcześnie rano, ponieważ był to zwykły dzień roboczy (czwartek 1. września) i Michał oraz jego żona szli do pracy. Po pożegnaniu się z nimi ruszyłem do Wrocławia. Miałem dużo czasu z racji tego, że rozpocząłem motocyklowanie z samego rana, więc postanowiłem we Wrocławiu poszukać sklepu z częściami motocyklowymi i kupić nowe klocki hamulcowe do mojego rumaka. Stare miały jeszcze ok. 2 mm okładziny, ale zaczęły piszczeć, dając pierwszą informację, że się kończą. Mogłem jechać na nich dalej ale stwierdziłem, że odpowiedzialnie będzie, także z racji zapasu czasu, założyć nowe i mieć w górach święty spokój z hamulcami. W aptece kupiłem strzykawkę i moczówkę, aby odebrać ze zbiorniczka nadmiar płynu hamulcowego przed założeniem nowych klocków. Tak wyposażony trafiłem pod sklep „strefa GP” ok 9.00. Pozostała mi godzina czekania bo otwierali o 10. W ofercie, na stronie internetowej, mieli duży wybór klocków, dlatego liczyłem na to, że dostanę van-vanowe od ręki.
W międzyczasie zadzwoniłem do intercars, sprawdzić czy może oni coś mają na miejscu. No i mieli. Na 11 do odbioru. W związku z tym, że do 10.10 nikt w sklepie „strefa GP” się nie pojawił, ruszyłem do intercars. Tam o 11.00 odebrałem klocki hamulcowe i ruszyłem dalej szukając ustronnego miejsca aby je wymienić. Operację wymiany rozpocząłem przezornie kilkaset metrów dalej, na parkingu przed sklepem z narzędziami. Uważałem, że to idealne miejsce gdyby coś poszło nie tak lub zabrakło mi jakiegoś klucza (choć przygotowany byłem dość dobrze z zabranym z domu zestawem narzędzi). Popełniłem jednak drobny błąd….
Nie uwzględniłem możliwości, że klocki z intercars będą nieodpowiednie. Okazało się, że są OK tyle, że są lustrzanym odbiciem tych, które potrzebuję. Po telefonie do intercars udało się ustalić co poszło źle przy zamówieniu i na godzinę 13.00 miałem mieć gotowe do odbioru już właściwe klocki firmy TRW. Wszystko musiałem złożyć z powrotem do kupy i wróciłem do sklepu . Tam, pod sklepem zdjąłem z zacisku hamulcowego stare klocki i czekałem do 13-ej. O 13.30 byłem już z nowymi hamulcami w trasie 🙂 .
Drogą 395 ruszyłem prosto na południe aby odrobić stracony czas i jak najszybciej znaleźć się w górach. Trasa była dość nudna. Ciekawie zaczęło robić się w okolicach Ząbkowic Śląskich. Byłem zdziwiony jak blisko od Wrocławia są góry. Przysłowiowy rzut beretem. Do Kłodzka dojechałem główną trasą i dalej też jechałem „ósemką”. Dopiero po skręceniu w prawo na Wambierzyce, na drogę 388, zacząłem cieszyć się spokojną jazdą i górami. Czasu miałem dużo, a byłem już blisko celu…, który był nieokreślony. Chciałem zostać gdzieś w Górach Stołowych na noc. Pamiętałem, że w 1993 roku, kiedy byłem tutaj z wycieczką szkolną z podstawówki, spaliśmy w miejscowości Pasterka. Chciałem tam dojechać choć obawiałem się, że nie uda mi się znaleźć tam noclegu, ponieważ jest to bardzo niewielka miejscowość.
Po drodze byłem w Wambierzycach, minąłem Radków, gdzie zatankowałem i ruszyłem Drogą 100 Zakrętów (387) w kierunku Gór Stołowych. Trasa była przecudowna. Nowiutki asfalt, piękne, wysokie drzewa, wszędzie skały i wielkie kamienie. To już były prawdziwe góry. Po to tu przyjechałem. Przed zjazdem z głównej drogi do Pasterki dobry asfalt się skończył. Skręciłem na Pasterkę ale po chwili zawróciłem. Postanowiłem zajechać do pobliskiego Karłowa, przy głównej drodze, zrobić jakieś zakupy i podpytać o możliwości noclegowe w Pasterce. Pani w sklepie poinformowała mnie, że coś powinienem znaleźć w Schronisku PTTK.
Zaopatrzony ruszyłem z powrotem i dojechałem do Pasterki. W D.W. Szczelinka, w którym spaliśmy na wspomnianej wcześniej wycieczce szkolnej, nie było miejsc (wtedy to było schronisko PTSM). Polecono mi podjechać do schroniska PTTK „Pasterka” gdyż ponoć była tam anulowana jakaś rezerwacja (oba obiekty mają tego samego właściciela – Gdańszczanina zresztą i „transferują” między sobą miejsca noclegowe). W schronisku dostałem 2-osobowy pokój za 35 zł :). Para studentów, która prowadzi schronisko, przyjęła mnie bardzo ciepło. Dostałem super wielkie, radzieckie pierogi do jedzenia, a wszystko to było okraszone dobywającą się z kuchni muzyką Guns 'n’ Roses i całkiem udanym „wygwizdywaniem” tych utworów przez pracującego tam kucharza. W tej atmosferze wypiłem jeszcze 2 „Namysłowy” i poszedłem spać.
Wyszło 194 km.
Mapka:
Dzień 4
W Pasterce spało mi się wybornie. Wstałem więc dość wcześnie, wziąłem harcerski prysznic, zapakowałem motocykl i ruszyłem dalej. Dziś celem było Opole, musiałem tam być o 17.00 jako, że koledzy z forum samochodów amerykańskich robili o tej godzinie spotkanie lokalnej grupy. Do 17-ej było jednak sporo czasu, a do zobaczenia mnóstwo pięknych miejsc.
Ruszyłem w kierunku 'Autostrady Sudeckiej” czyli drogi nr 389, najpierw jednak musiałem dojechać do Kudowy. Po drodze, mijając drogowskaz do rezerwatu „Błędne Skały”, postanowiłem tam podjechać. Za wjazd na 5-kilometrowy odcinek beznadziejnej drogi asfaltowej musiałem zapłacić 20 zł, no ale w ten sposób mogłem dotrzeć na motocyklu pod sam rezerwat. Zwiedziłem to ciekawe miejsce. Może nie zapiera dechu w piersiach, jednak formy skalne w jakie się te minerały ułożyły, robią wrażenie.
W Kudowie na „ósemce” jakoś mi nie pasował kierunek „Wrocław” więc wybrałem ten drugi… i po kilku minutach jazdy minąłem znak „Republika Czeska”. Jako, że w Czechach nawet na motocykl 125cc trzeba mieć prawo jazdy kat. A, musiałem zawrócić, a szkoda. Po zjechaniu z ósemki na drogę 389 w kierunku Międzylesia mogłem zmniejszyć prędkość i znów cieszyć się serpentynami i widokami.
Zboczyłem w Mostowicach z trasy 389 na „Drogę Śródsudecką” aby jechać nadal wzdłuż granicy. Było pięknie. Droga przebiegała dnem doliny, dlatego była dość płaska, a zewsząd otaczały mnie góry. Mijałem kolejne górskie wiochy, gdzie turystyka nie jest popularna. Lasówka, Rudawa, Różanka gdzie widać, że ludzie biedni, ale domostwa starają się utrzymać w przyzwoitym stanie, szczególnie w Różance, niedaleko której znowu rozpoczęły się serpentyny.
W Międzylesiu zatankowany podążyłem główną drogą na północ, aby po chwili skręcić w prawo i drogą 392 jechać na Lądek Zdrój. Trasa też prześliczna. Długie, ciągnące się kilometrami wsie, a potem znów serpentyny, na jednej z których wypadłem z drogi, ale bez poważnych strat. Miałem w sumie z tego powodu niezły ubaw, no bo w końcu coś się zaczęło dziać ;). W Stroniu Śląskim zwiedziłem muzeum minerałów i kupiłem dla żony kolczyki. Do Lądka było już niedaleko. Byłem tutaj na sylwestra w 2000 roku. Nic się nie zmieniło. Stare komunistyczne uzdrowisko.
Mapa zapowiadała kolejne górskie atrakcje na drodze do Złotego Stoku (390) jednak odradzam tamtędy jechać. Nawierzchnia całą drogę jest fatalna, nie dość, że dziury to także mnóstwo piachu. Przyjemność z jazdy znikoma bo trzeba bardzo uważać. W Złotym Stoku pożegnałem się z górami i drogą 46 podążyłem w kierunku Opola.
Dalej nic tak naprawdę ciekawego się nie wydarzyło. Dopiero jak zboczyłem na lokalne asfalty, trafiłem na jeniecki cmentarz w Łambinowicach, który zrobił na mnie duże wrażenie. Ciągnące się po horyzont krzyże nagrobkowe… W XIX wieku i w czasie I Wojny Światowej chowano jeńców z pobliskiego obozu pracy w indywidualnych mogiłach. W czasie II wojny wrzucano wszystkich do wielkich dołów… POSTĘP.
W Opolu byłem o 16.00. Zjadłem beznadziejny obiad w restauracji Złota Nić, a potem pod Kauflandem spotkałem się z wrocławsko-oleśnicko-gliwicko-opolską ekipą amcarowców. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i trzeba było ruszać do Oleśnicy na spanko. Odcinek 80 km do Bogusławic, do domu Michała, który gościł mnie drugi raz, pokonałem o ciemku. Było fajnie choć już trochę zimno, no i światło muszę sobie trochę wyżej ustawić. Jutro powrót do domu.
Łącznie wyszło 325 km.
Mapki:
Dzień 5
Dzisiejszy dzień to powrót do domu. W linii prostej z Oleśnicy do Bytowa będzie blisko 400 km, a jeszcze muszę zahaczyć o Chełmno. Otóż zdarzyło się tak, że w sobotę inni właściciele Van Vanów z Polski, jakimś dziwnym trafem, także podróżują na swoich rumakach, a nasze trasy się przecinają. Padło na Chełmno jako, że wirtualnie wychodziło, że mniej więcej w tym samym czasie, to miasto będzie najbliższe naszym szlakom…
Ruszyłem o 8.30 po wspólnym śniadaniu zrobionym przez Michała mamę. Nie było czasu na jakieś jeżdżenie po drugorzędnych drogach, dlatego obrałem trasę wzdłuż krajówek. O 10.00 byłem w Krotoszynie. Cel Chełmno, godzina 14.00 wydawał się realny. Po wypiciu kawki i zatankowaniu Van Vana ruszyłem dalej. Bardzo podobał mi się znikomy ruch na trasie. Mimo, że główne drogi, których zazwyczaj unikam, jechało mi się naprawdę wybornie. Manetka na szóstym biegu rozkręcona na maksa i jedziemy. Bywało i ponad 100 km/h, choć większość czasu miałem przeciwny wiatr, co mój Suzuki wyraźnie odczuwał.
Ok. 12-ej dojechałem do Miłosławia co spowodowało, że zwątpiłem trochę czy jestem w stanie być o 14.00 w Chełmnie. Pozostało 180 km. Przy szaleńczej jeździe głównymi trasami cel nadal był realny, ale byłem już zmęczony taką jazdą „na wariata”, poza tym byłoby mi nie w smak, gdybym w drodze powrotnej nie odwiedził mamy.
Z Miłosławia do Nekli pozostało kilka km…. tyle, że pomyliłem drogi. U mamy wypiłem herbatkę, zjadłem coś na kształt drugiego śniadania i już na spokojnie ruszyłem w kierunku Bytowa. Droga przebiegała mi bez rewelacji. Na ekspresowej S5 udało mi się rozpędzić Van Vana do 110 km/h i o dziwo, dość długo utrzymywał tę prędkość. W Nakle zrobiłem sobie przerwę w nowej marinie nad Notecią. W Chojnicach byłem ok 16.30 i postanowiłem jechać do Bytowa przez lasy, moją ulubioną trasą przez Asmus, Laskę, Przymuszewo i Sominy. Jest 20 km więcej niż główną 212-ką, ale o wiele przyjemniej. Gdzieś pod koniec trasy przekręciłem kranik na rezerwę, po 177 km od tankowania (najwięcej do rezerwy zrobiłem 188km, najmniej 169) i na oparach dojechałem do domu. Ogromnie miłe było to, że akurat moja żona była na spacerku z naszym maluchem, więc można powiedzieć, że wyszli mi na powitanie. Eryk był na swoim skuterku.
Wyszło 452 km. Niezła trasa 🙂
Podsumowanie:
Cała podróż wg licznika na motocyklu wyniosła równiutkie 1600 km, co daje dzienną średnią 320 km. Średnie spalanie 3,04 l/100km. Na paliwo wydałem w sumie 220 zł.
Van Vanem można podróżować daleko. Jest całkiem wygodny i dość pakowny. Jedynym mankamentem jest dość twarde siedzenie, co powoduje ból poniżej pleców po dłuższej trasie. Ręce i nogi OK. Bardzo przyzwoite zachowanie „vańka” w terenie pozwala na jazdę „na azymut”. Oleju nie spalił żadnego, łańcuch smarowałem raz, poza tym nic, poza wymianą klocków hamulcowych, nie robiłem. Nie brałem kanistra z benzyną. Przy pilnowaniu przebiegu (zerowałem licznik po każdym tankowaniu), nie ma żadnego problemu z zasięgiem. Warto rozglądać się za stacją benzynową w okolicach 150 km od ostatniego tankowania no chyba, że wiemy, że w rejonie w którym będziemy może nie być stacji benzynowych, więc warto zatankować do pełna wcześniej. Już planuję kolejny wypad, choć mam nadzieję, że tym razem w większej grupie.
Mapka:
Zapraszam też do czytania mojego bloga: http://blogmotocyklowy.pl/,
kolega
Smaruj częściej łańcuch. Co 400-500 km asfaltu.
100 km szutru-grogi gruntowej
lub po każdym deszczu.
Krzysiek
Strasznie maly zbiornik paliwa, musi mocno irytowac w trasie. W YBR125 robie po miescie 500km miedzy tankowaniami, w trasie 600.
Janusz kucia sycow miłośnik motorow
Nie ma idealnego chinczyka miałem kilka i zawsze musiałem parę czesci wymienić aby spełniał moje oczekiwania.zamierzam latem przetestować barton Sprint 4t trasa Syców zamojskie Suwałki Litwa Łotwa Estonia
I drogą powrotną Kaszuby bory tucholskie sycow
bom
Witam, świetna trasa! Też pomykam van vanem 125 i wybrał bym się w taką trasę bo okoliczne wsie i miasta zjeździłem po kilka razy. No nic pozazdrościć. Acha, jaki rocznik twojej maszyny?
Jarek
A gdzie podziały się zdjęcia? ;(
Beniamin Mucha
Kolega Radek chyba zwinął bloga, a zdjęcia były jego własnością, to ich tutaj nie kopiowałem. Dzięki za cynk, postaram się napisać maila żeby nam je udostępnił. Pozdrawiam
Beniamin Mucha
Już wróciły :-).
Artur
Na Motocyklu 125 da się i to wiele. W moim garażu obok większych motocykli od kilku lat stoi Honda CLR 125 i jak na razie nie zanosi się na jej sprzedaż (większe sukcesywnie zmieniam). Ten motocykl daje mnóstwo radości i frajdy z jazdy, a podróżowanie z mniejsza prędkością pozwala porozglądać się i zobaczyć dużo więcej. Do tego to śmieszne spalanie i niskie koszty serwisowania – miodzio.
Radek
Witam wszystkich.
Rzadko tu zaglądam. Poprawię się.
Blog zmienił adres na blogmotocyklowy.pl
Rocznik maszyny 2003 czyli pierwszy rok produkcji.
Szukam kompana na tegoroczny wyjazd w góry. Termin wrzesień czas ok 6 dni. Ktoś coś?