Zapraszam do przeczytania kolejnej części podróży przez Chiny.
Jakiś czas temu publikowaliśmy pierwszą część podróży przez Chiny na motocyklu małolitrażowym. Nadszedł czas na część drugą, której tłumaczenie trochę mi zajęło. Osoby które chcą poznać początek podróży naszych bohaterów zapraszam do lektury
Chiny, z Zachodu na Wschód. Część pierwsza
Turpan – 9-11 Lipiec
W dalszą drogę wyruszyliśy około 9 rano. Było chłodniej niż przypuszczałem, ale już można było odczuć nadchodzący upał. Droga Asfaltowa przebiegała przez pola na których budowane były kolejne elektrownie wiatrowe. Budowa przebiegała dużo szybciej niż mogłoby się wydawać. Cała masa ciężarówek załadowanych częściami do wiatraków stała w szeregu i czekała na swoją kolej. Części były ściągane z ciężarówek dźwigiem. Pół kilometra dalej, kolejna brygada pracowników wylewała fundamenty pod kolejne wiatraki. Podczas jazdy, zacząłem słyszeć piszczenie z okolic tylnego koła. Pomyślałem że to mogą być łożyska, ale po nasmarowaniu łańcucha piski ustały. Zatrzymaliśmy się w miejscowości nazwanej przez Chińczyków Salt Lake City, na późne śniadanie, okazało się że zamówiliśmy dwa razy więcej jedzenia niż potrafiliśmy zjeść. Zapakowaliśmy resztki porcji na dalszą drogę. Podczas dalszej podróży zauważyłem, iż jedna z bocznych sakw zaczęła dotykać tłumika i lekko się nadtopiła, a druga zaczęła ocierać o tylną oponę. Związałem obie sakwy ze sobą dodatkową liną, którą umocowałem na tylnym kufrze. Droga z Salt Lake City była wspaniała, cicha, nowa z totalnie perfekcyjnym asfaltem. Prowadziła przez spokojne wsie, wśród nawadnianych pół uprawnych, po jakimś czasie łączyła się z płatną drogą prowadzącą przez przełęcz do depresji Turfan. Poranny chłód całkowicie ustąpił jak tylko wjechaliśmy do depresji Turfan. Byliśmy teraz 1500 m niżej niż rano.
Gdy zjechaliśmy z przełęczy, musiałem podjechać do stanowiska poboru opłat. Nie musiałem płacić, pomachali że mam jechać dalej. Tak samo policjant mierzący prędkość zaraz za bramkami kazał jechać dalej.
Warto tutaj wspomnieć o płatnych drogach, zwanych Gaosu od firmy która nimi administruje. Na autostradzie między Urumqi a Hami, co jakiś czas spotyka się znaki zakazu jazdy motocykli. Jednak na wjazdach i wyjazdach nie ma punktów poboru opłat. Punkty takie są rozmieszczone co 150km. Na tych punktach przepuszczano nas bez opłat. Spotkaliśmy też innych motocyklistów którzy potwierdzali że oni też nie mieli nieprzyjemności. Policja która mierzy prędkość pilnuje tylko aby po tej drodze prędkość pojazdu nie była niższa niż 60km/h. Przy 80km/h inni uczestnicy ruchu zaczynają cię traktować jak normalnego uczestnika ruchu.
Depresja Turfan jest płaska. Temperatura w słońcu osiąga 45-48 stopni Celcjusza. To powoduje że masz wrażenie że cały czas stoisz przed olbrzymią suszarką do włosów. Odczuwalny też jest wiatr, który zawsze wieje ze wschodu na zachód. Momentami prędkość wiatru była równa prędkości naszego motocykla. To było wariackie uczucie gdy słyszałem dźwięk silnika i opon bez charakterystycznego świstu. Otworzyłem szybkę w kasku, i ściągnąłem, okulary przeciwsłoneczne. Nie czułem żadnego wiatru na mojej twarzy. Wiatr ten jest jednak również zdradliwy, można się o tym przekonać przy każdej zmianie kierunku drogi. W krytycznych miejscach są umieszczone oczywiście znaki o silnych bocznych podmuchach wiatru, a dla tych którzy nie ufają znakom w newralgicznych miejscach umieszczono sygnalizatory wiatru.
Na tym etapie podróży zaczęły nas boleć tyłki. Gorąco oczywiście jeszcze pogarszało komfort podróży. Nie są mi obce długie przeloty na motocyklu, jednak moja żona nie jest do takich przyzwyczjona. Nawet poszerzona kanapa nie wystarczyła do komfortowego podróżowania. Bądź co bądź, nasz motocykl to motocykl typu off-road i jako taki nie będzie komfortowy w dalekich podróżach. Zatrzymywaliśmy się co 45 minut na 10 minutowe przerwy.
Przybycie do Turfan było miłe. Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, na której nie musieliśmy tankować dzbankami, czy garnkami, dostaliśmy też za darmo zimnej wody, a nawet mogliśmy posiedzieć pod klimatyzacją. Na półce zobaczyłem olej, nie zastanawiając się długo kupiłem go…co było błędem z mojej strony. Gdy kupujesz litr oleju za 17 yuanów (10PLN), może nie uszkodzi on twojego silnika, jednak cały czas będziesz się tego obawiał. Lepiej było kupić litr oleju z logiem shela za 50yuanów (30PLN) i nie martwić się w trasie. Zaraz po wizycie na niesamowitej, przyjaznej stacji benzynowej udaliśmy się do warszaty samochodowego po drugiej stronie ulicy. Zapytałem czy mogę u nich wymienić olej, zgodzili się pomóc. Poźniej dorobili mi jeszcze kawałek metalowej podpórki, żeby nasz bagaż nie stykał się już więcej z tłumikem. Pomogli też nasmarować łożyska kół. Za całą pomoc policzyli tylko 30 yuanów (18PLN). Bardzo przyjaźni ludzie. Zaczynałem coraz bardziej lubić Ujgurów, zamieszkujących region Turfan.
Po wizycie w warsztacie mieliśmy ochotę zobaczyć coś interesującego. Zatrzymaliśmy się więc na poboczu i studiowaliśmy mapę. Niedaleko było muzeum. W międzyczasie podszedł do nas mężczyzna, powiedział „hi”. Użycie słowa „hi” jest duże lepsze niż „HA LOU” ponieważ oznacza iż osoba z którą mamy do czynienia zna więcej niż jedno słowo po angielsku. Mężczyzna mówił dosyć dobrze po Angielsku. Wytłumaczył nam że ma kilka motocykli a jego ulubionym jest Yamaha 600 Street (*w chinach duże pojemności są szalenie drogie). Pytanie o to jakie ma jeszcze inne motocykle, zbył milczeniem. Mówił że pracuje dorywczo jako archeolog na pobliskich ruinach. Z jego znajomością języka angielskiego wydawało się to prawdopodobne. Zaprosił nas nawet na obiad, ale ta propozycja zmartwiła Andreę. Naczytała się mnóstwa historii o ludziach którzy zapraszają cię na bogatą kolację i zostawiają z ogromnym rachunkiem do zapłacenia. Odmówiliśmy więc. Ugur odpowiedział tylko,że nie jest Talibem.
Podziękowaliśmy za rozmowę i pożegnaliśmy się. Był naprawdę przyjazny, ale było w nim coś co mówiło mi żeby mu nie ufać. Być może ominęła nas okazja na poznanie prawdziwego tubylca, być może obiad z nim byłby wspaniały. Mogłoby być jednak również tak że stracilibyśmy motocykl i wszystkie nasze rzeczy. tego nigdy się nie dowiemy. Część mnie żałuje że wybraliśmy bezpieczne wyjście z sytuacji, a inna cześć daje mi do zrozumenia żebym się tym nie przejmował.
Następnym przystankiem było muzeum, wstęp był darmowy. Zwiedzanie zajęło nam 3 godziny. W muzeum znajdowała się bardzo bogata ekspozycja dotycząca historii regionu Tarpan oraz wystawa unikalnych Turpańskich dinozaurów, całkowicie odmiennych od tego co widywałem w muzeach Ameryki Północnej. Były tutaj duże, wyglądające jak słonie, zwierzęta z kłami na kształt łopat, wyrastającymi z dolnej szczęki. Skrzyżowania nosorożca, niedźwiedzia i konia. W zasadzie same dziwne dla mnie stworzenia. Na najwyższym piętrze znajdowała się duża wystawa mumii. Przez to iż w tym regionie panuje niska wilgotność przez cały rok, każde ciało zakopane w ziemi staje się mumią. Do zobaczenia było w sumie 10 mumii. Wystawa była bardzo interesująca.
Mumie!
Dinozaury
Niesamowite, wysuszone buty.
Zwariowany biały Lew-Potwór!
Mieliśmy jeszcze resztki z późnego śniadania, więc zaraz po zwiedzaniu zaczęliśmy szukać miejsca na obóz. Znaleźliśmy dosyć dobre miejsce na namiot na obrzeżach miasta, niedaleko jeziora w pobliżu drzew. Gdy zabraliśmy się za rozbijanie obozu zaczął wiać silny wiatr. Ciężko było rozbić w takich warunkach namiot, jedno z nas musiało siedzieć od strony wiatru podczas gdy druga musiała samodzielnie rozstawić cały namiot.
Ogólnie w okolicy było dosyć cicho. Kilku ludzi spacerowało w niedalekiej odległości, ale nie byli nami zainteresowani. To nawet dobrze, czego dowiemy się podczas następnego rozbijania obozu. W pobliskim jeziorze, w brunatnej stojącej wodzie, kąpały się dzieci pod nadzorem swoich rodziców. Nie podchodziłem blisko, ale po odgłosach wydawało się że uwielbiają się pluskać. Skończyłem zapiski z dnia dzisiejszego i położyłem się spać.
Tak szybko jak wskoczyłem do namiotu, tak też szybko z niego uciekłem. W namiocie było co najmniej 45 stopni. Ziemia wydawała się mieć 50-60 stopni. Zmierzchało się i powietrze zaczynało być nieco chłodniejsze, ciepły wiatr również powoli się uspokajał. Czekaliśmy do 11 wieczór, siedząc tylko w bieliźnie, z nadzieją że się choć trochę ochłodzi. Nic z tego, grunt nie chciał się schłodzić, a namiot pozostawał szalenie gorący. Obudziłem się o wschodzie słońca, około 7 rano, byłem nagi, cały zlany potem, a połowa mnie łącznie z jajkami wystawała z namiotu…byłem wdzięczny że nikt o tej porze nie wybrał się na przechadzkę.
Spakowaliśmy się i przyrzekliśmy sobie nigdy więcej nie nocować w namiocie w Turfanie. Byliśmy tak zmęczeni, że postanowiliśmy o 7 rano poszukać hotelu. Niestety wszystkie hotele jedno i dwu gwiazdkowe nie przyjmowały obcokrajowców. Co oznaczało iż najtańszy pokój dla obcokrajowca oznaczał koszt 180 Yuanów (108PLN). Po tym jak piąty hotel odmówił nam noclegu tylko z powodu tego że jesteśmy obcokrajowcami, znaleźliśmy hostel. Ten hostel mogę z czystym sumieniem polecić. Nazywa się Dap International Youth Hostel. Właściciel płynnie mówił po Angielsku i był ekstremalnie przyjazny. Motocykl został zaparkowany wewnątrz hostelu z dala od słońca i upału. Marzyliśmy tylko o prysznicu.
Po szybkiej kąpieli, nabraliśmy ochoty na zobaczenie okolicznych widoków. Wybraliśmy boczne drogi, otoczone winnicami oraz pastwiskami. Wszystkie napotkane budynki zrobione były z błota (gliny?). Do ich budowy praktycznie nie użyto wcale drewna. Lokalną ciekawostką były suszarnie winogron. Budynki zbudowane w kształcie prostopadłościanu z dużą ilością otworów. Mieszkańcy tutejszych terenów podsuszają winogrona przed wyprodukowaniem z nich słodkiego wina. Budynki mogą też służyć do produkcji rodzynków.
Wnętrze „dziurawego” budynku. Na palach sztuczne winogorona.
Mogę sobie wyobrazić że w tej temperaturze i wilgotności, wystarczy 30 minut aby zamienić nawet największe winogrono w zmarszczonego malutkiego rodzynka. Było niesamowicie gorąco. W końcu miałem dosyć kiepskich bocznych dróg, pełnych dziur. Całe szczęście że 5 km na północ przebiegała Gaosu (płatna autostrada), pomykaliśmy więc znów 80km/h. Udaliśmy się w kierunku Płonących Gór. Jechaliśmy wzdłuż tego pasma delektując się widokami.
Za pasmem, w piaszczystym wąwozie wiła się rzeka a wzdłuż niej droga prowadząca do Bezeklik. Bezeklik to tzw. 10 tysięcy jaskiń Buddy. Są to małe groty z malowidłami przedstawiającymi Buddę. Obrazy były ubrudzone błotem, i ciężko było zrozumieć na co się patrzy. Część z malowideł została skradziona przez Niemca, prowadzącego prace archeologiczne około 1900 roku. Zawartość jaskiń została wywieziona do Berlina, gdzie została ona całkowicie zniszczona podczas obu wojen światowych. Do zwiedzania dostępnych było 5 jaskiń, i wszystkie one były rozczarowujące, szczególnie że wstęp kosztował 40 Yuanów (24PLN) od osoby.
Widok z wąwozu którym jechaliśmy.
Następnym przystankiem była, oddalona o 10km, rolincza wieś Ujgurska. Znaleźliśmy w niej zatłoczoną restaurację serwującą pieczywo naan i kebaby jagnięce. Zaraz obok restauracji urzędował rzeźnik, dostarczający świeże mięsko. Kebab przyrządzony był na grillu w typowym stylu shaokao. Kromki chleba naan, były solone, smarowane wytopionym tłuszczem (smalcem?) oraz przypiekane na grillu. Wolny stolik znaleźliśmy na tyłach restauracji. Było brudno, ciemno i tłoczno. Wszędzie siedzieli lokalni mieszkańcy, Ujgurzy. Nasza obecność została praktycznie zignorowana, byliśmy obcy i pochodziliśmy z innego kraju. Ujgurzy zachowywali się jak gdyby nas tam nie było. Po naszym wejściu, zamilknięto na chwilkę, spojrzano na nas, a potem powrócono do konwersacji. Całkowicie nie pasowaliśmy do tego miejsca, ale nikt sobie nie zawracał nami głowy. Takie podejście Ujgurów było niezbyt zachęcające, choć całkowicie inne od standardowego podejścia Hanów (Chińczyków), którzy jak tylko widzą obcokrajowca wołają „HA LOU” i uśmiechają się natrętnie. Podszedłem do grilla i próbowałem zamówić jedzenie, jednak nikt z obsługi nie mówił po mandaryńsku. Kucharz zamiast spróbować mnie zrozumieć po prostu mnie zignorował, celowo unikał kontaktu wzrokowego. Wyraźnie można było odczuć że chce aby go zostawić w spokoju. Z pomocą przyszedł mi jeden Chińczyk (Han), zapytał po mandaryńsku co chciałem zamówić i wytłumaczył kucharzowi że chodzi mi o kebaby jagnięce. Gdy już bariera językowa została przełamana, obsługa restauracji była bardziej niż szczęśliwa mogąc zarobić dodatkowe pieniądze. To było bardzo interesujące jak „obawa przed obcokrajowcem” przejawia się w kulturze Ujgurskiej wsi. Kulturze całkowicie innej od kultury Chińskich Hanów.
Im dalej od Turpanu, pola wyglądały na młodsze, a wsie na bardziej rozłożyste. Natknęliśmy się na Policyjny punkt kontrolny, funkcjonariusze wyglądali na bardzo zaniepokojonych, przynajmniej ten młodszy tak wyglądał. Jeden z Policjantów wstał i grzecznie poprosił o Chińskie karty identyfikacyjne, zapytałem czy chodzi mu o paszporty. Zaśmiał się tylko, podałem mu paszporty. Weszliśmy do klimatyzowanej przyczepy policyjnej, musiałem pomóc w odszyfrowaniu paszportu niezawierającego chińskich znaków. „To jest numer paszportu, Oto moje imię, a to nazwisko…” Policjant nie chciał ani mojego prawa jazdy, ani dowodu rejestracyjnego motocykla. Kocham klimatyzację. 5 minut później byliśmy znów w drodze.
Następnym przystankiem była Dolina rzeki Tuyok. Jest to mała rzeczka płynąca przez niewielką dolinę. W dolinie znajduje się bardzo stara, zamieszkana do dzisiejszego dnia, osada. Przewodnik życzy sobie za oprowadzenie 30 Yuanów od osoby (18 PLN) i tym razem warto je zapłacić. Wycieczka z przewodnikiem była bardzo interesująca. Większość domostw zbudowana jest z błota, a łóżka często poustawiane są na zewnątrz budynków. W tej wsi nigdy nie pada deszcz, a w budynkach zawsze panuje upał. Większość ludzi więc śpi na dworze, na drewnianych łóżkach. Przypominając sobie nasz nocleg w namiocie ustawionym bezpośrednio na ziemi spanie na podwyższonych łóżkach na zewnątrz budynków wydaje się być całkiem oczywiste.
Drewniane łóżko, z podwyższonym pułapem spania.
Pociliśmy się jak szaleni. Od rana wypiłem 4 litry wody i wcale nie chciało mi się sikać. Po wypiciu 500ml, pociłem się przez 10minut, żeby w kolejne dwie wyschnąć i znowu poczuć pragnienie. Czułem się odwodniony, ale picie większej ilości wody powodowało tylko to że bardziej się pociłem.
W dolinie spędziliśmy w sumie jeszcze tylko pół godziny, i mimo tego że był dopiero środek dnia, oboje chcieliśmy wrócić do hostelu. Do Turpanu mieliśmy około 50 km, niecałą godzinę drogi. Do Gaosu (autostrady) wiodła kręta, prawie pusta,droga z pięknymi widokami. Po chwili lecieliśmy już autostradą w kierunku miasta. W połowie drogi powrotnej, Andrea poczuła się naprawdę zmęczona. Zatrzymałem się na chwilkę pod mostem, aby mogła chwilkę w jego cieniu odpocząć. Powiedziałem jej że do hostelu zostało jakieś 20 minut, co nie do końca było prawdą. Andrea wsiadła na motocykl z myślą „To tylko 20 minut, wytrzymasz jakoś”. Kilka minut później, poczuła się jeszcze gorzej, zasnęła z otwartymi oczami. Mózg na chwilkę się wyłączył. W końcu poczułem jak jej kask zaczyna dotykać mojego. Już wcześniej miałem sytuacje gdy pasażer zasnął na motocyklu, dlatego wiem jakie to niebezpieczne. Uderzyłem więc moim kaskiem w jej, aby się obudziła. To tylko odrzuciło ją do tyłu na kufer centralny. Poczułem jak Andrea zaczyna się przesuwać w prawą stronę. Praktycznie spadała z motocykla. Jechaliśmy około 80km/h, puściłem manetkę i chwyciłem się prawą ręką kufra. Lewą ręką wcisnąłem sprzęgło i używając nożnego hamulca zatrzymałem motocykl. Nie wiem w jaki sposób udało mi się zsiąść z motocykla jednocześnie nie puszczając Andrei. Jej oddech nie był miarowy, a w każdym razie nie wskazujący na spokojny sen. Oddychała ciężko i głęboko. Ciało było całkowicie bezwładne. Sciągnąłem ją z motocykla, przebudziła się i usiadła na poboczu.
„Gdzie jesteśmy? Co się dzieje”
„Wszystko w porządku, zatrzymaliśmy się na poboczu autostrady. Zemdlałaś.”
Siedziała na poboczu i patrzyła się na mnie. Powoli dochodziło do niej co się stało, czuła się jak gdyby obudziła się w nie swoim łóżku. Jakby nagle pojawiła się w okolicy której absolutnie nie zna. Wyraźnie cierpiała na udar słoneczny. Dochodziła 2 po południu, najgorętszy okres dnia. Staliśmy w pełnym słońcu i nie mieliśmy gdzie się schować. Do hostelu zostało jeszcze 30minut jazdy. Odpoczęliśmy chwilkę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem Andrea objęła mnie za pas. Co jakiś czas ściskałem jej ręce, a ona dawała do zrozumienia że wszystko ok. Aby nie zasnąć Andrea śpiewała piosenkę „O Canada” raz po angielsku a raz po francusku. Zatrzymywaliśmy się teraz co 5km aż dotarliśmy do hotelu. Andrea poszła odpocząć, a ja skorzystałem z okazji aby nawiązać nowe przyjaźnie z anglojęzycznymi mieszkańcami hostelu. Postanowiliśmy wspólnie skosztować Turpańskiego Wina. Tam gdzie są tony winogron, tam i hektolitry wina. Kupiłem trzy butelki taniego wina i jedno „droższe” za 60 Yuanów (36PLN). Tanie wino było po 15 Yuanów (9PLN). Wino z regionu Turpan jest unikatowe, w smaku czuć suchość tego regionu, wino nie smakuje na wingron a na rodzynki. Ze wszystkich rzeczy których doświadczyłem w Turpanie wino będę wspominał najlepiej. Nigdy nie piłem wytrawnego wina które nie miałoby nuty goryczy a było słodkie w smaku. Popołudnie szybko zmieniło się w noc, zrobiło się też troszkę chłodniej. Na kolację podano chleb naan w kawałkami pieczonej jagnięciny. Później wypiłem 2 litry wody, żeby zapobiec kacowi następnego dnia…Niestety nie pomogło…
Stół przy którym spędziłem wieczór.
O ósmej rano, byliśmy gotowi do dalszej drogi. Tym razem celem były ruiny starożytnego miasta Jiao he. Pierwze wzmianki o tym mieście mówią że powstało około 1800roku p.n.e.. Osada ta znajduje się na wyspie rzecznej. Wzystkie ściany są ulepione z błota. Spacerowaliśmy spokojnie po tym mieście, Andrea, jako że interesuje się archeologią zadbała o to abyśmy dokładnie zobaczyli każdą ścianę. Wszystko zostało też dokładnie sfotografowane. Andrea czuła się o wiele lepiej niż dnia poprzedniego, w tym na pewno pomagało zachmurzone niebo.
.Obiad zjedliśmy w przyjemnie wyglądającej Ujgurskiej restauracji. Zamówiliśmy duże Dapanji (kurczak z warzywami, oczywiście po chińsku). Sprzedający mówił że nasza porcja jest dla trzech osób, co nie przeszkodziło nam zjeść jej we dwójkę do ostatniego kawałka
Nastepnie udaliśmy się do muzeum kanału Karez. To była kolejna „pułapka” na turystów, byłem trochę rozczarowany tym co tam zobaczyłem, choć patrząc z perspektywy czasu cieszę się że nie ominąłem tej atrakcji. Woda do nawadniania okolic Turpanu pochodzi z odległego pasma dużo wyżej położonych gór. Transportowanie wody na powierzchni, przy tej temperaturze powietrza, doprowadzałoby do bardzo dużych strat przez odparowanie. Więc, Chińczycy wykopali podziemne tunele które nawadniały oazy na pustyni, najpierw kopano studnie które później łączono ze sobą pod ziemią. 30% wody używanej w tym regionie pochodzi nadal z tunelów Kerez. Niesamowite w tym wszystkim jest to że część z nich została ukończona tysiąc lat temu, w czasach Marco Polo.
Na koniec jeszcze kilka losowych zdjęć z hostelu. W głównej roli nasza Panda zwana Pannada ((潘拿大). Moje chińskie imię to ChenSen (潘) a kraj z którego pochodzę, czyli Canada to Jia (拿大).
.
Tego dnia kupiliśmy jeszcze dodatkową kartę pamięci na zdjęcia i udaliśmy się na odpoczynek.
Nowywbranży
Nie ma „Ujurów” tylko „Ujgurzy”, czyli naród pochodzenia tureckiego mieszkający głównie w Sinciangu (przed II wś byli państwem), wyznający islam. Po 1945 r.. zawładnięty przez Chińską Republikę Ludową, która powolutku ich wyniszcza, poprzez restrykcje kulturowe i osadnictwo Chińczyków Han. Poza tym aż dziw, że przetrwał, w kasku człowiek dosłownie się gotuje. Polska nazwa Turpan, to Turfan, położone w kotlinie, przez co jest tak gorąco, poza nią większość Ujgurów mieszka w górach, co łagodzi klimat.